Dzień 4, 12.07.2016
Dzień zaczął się niezbyt optymistycznie, do typowej londyńskiej pogody brakowało tylko lekkiej mżawki… Na szczęście wzorem lat ubiegłych z biegiem czasu „przecierało się” i w ostatecznym rozrachunku pogoda była naprawdę udana :)
Młodzi turyści „już” po zrobieniu porządków udali się na 221B Baker Street, żeby zwiedzić muzeum Sherlocka Holmesa i zapoznać się z jego historią. Ale oprócz poznania genialnego detektywa, turyści zgłębili tajniki sztuki dedukcji. Co więcej, dokładnie przećwiczyli tę trudną sztukę podczas wielu zabaw, w których musieli zauważać najdrobniejsze szczegóły. Niczym prawdziwy Sherlock Holmes. Chwycili też za lupy i dokładnie obejrzeli własną skórę i włosy, porównali strukturę piasku i ziemi, ale największym zainteresowaniem cieszyła się gąsienica. Oczywiście przed południem nie zabrakło też biegania i pląsów na łonie natury, jak wszystko tutaj :)
Po południu znów udaliśmy się na tor – niby ten sam, ale inny – lekko przeniesiony. I znów było bieganie i pełna radość z kierownicą w rękach. Tym razem nawet guide Lizzy chwyciła za kierownicę i śmigała razem z turystami pożyczonym BMW. Kiedy już wszyscy się troszkę wyszaleli wróciliśmy do Londynu, zbliżał się teatime. Jednak to co zastaliśmy w Londynie nie mieściło nam się w głowach. Poprzewracane ławki, porozrzucane papiery i porozwalane bibuły po całym terenie. Nawet śpiewniki przewodników wylądowały na ziemi… Ale naprawdę najgorsze było to, że w tym całym bałaganie był pusty kartonik po jeżykach i dwa papierki po tych batonikach. Wniosek prosty – ktoś ukradł nasze podwieczorki!!!
Od razu turyści przystąpili do działań, w końcu sztukę dedukcji zdążyli już opanować niemalże do perfekcji. Na szczęście znalazło się dwóch świadków całego zajścia, którzy potrafili wskazać kierunek ucieczki porywaczy podwieczorków. Żeby nie tracić czasu turyści rozdzielili się na dwa teamy. Ekipa złożona z młodszej młodzieży od razu udała się w pościg. Starsza część natomiast została, żeby dokładnie zbadać wszystkie ślady i przesłuchać świadków. W ruch poszły więc lupy i wszelkie techniki przesłuchiwań. Niestety zeznania świadków nie były spójne. Według jednego z nich porywaczami była kobieta i mężczyzna, według drugiego nastolatek i mężczyzna około 30. Pierwszy świadek twierdził, że byli ubrani w spodnie z dużymi kieszeniami, a drugi utrzymywał, że jeden był w kąpielówkach, a drugi w dzwonach… No i wiele innych takich kwiatków… Kiedy już wszystkie dowody zostały zabezpieczone, starsza ekipa ruszyła śladami młodszej i porywaczy.
W tym samym czasie ekipa ścigająca pędziła ile sił w nogach, a wszystko co, znaleźli i wydawało im się ważne, a jednocześnie mogłoby opóźnić pościg zostawiali w formie zadań, dla starszych kolegów i koleżanek. I w ten oto sposób udało nam się odszyfrować listę zakupów naszych złodziei (ale kto normalny szyfruje listę zakupów?). Dalej już było prosto, ponieważ pościg zakończył się niepowodzeniem – ślady się skończyły i obie ekipy detektywistyczne spotkały się w pół drogi. Trochę podłamani, ale gdzieś w serduszkach pocieszani myślą, że w Tourist office schowane są cukierki na czarną godzinę.
Czas na poszukiwaniach tak szybko minął, że kiedy wróciliśmy do Londynu był już czas na kolację. Wyglądało na to, że naprawdę zostanie nam obejście się smakiem jeżyków…
Po kolacji jednak ktoś zauważył podrzucony list – list od Sherlocka Holmesa! Wszystko było ukartowane! A podwieczorki do nas wróciły i mogliśmy cieszyć się ich smakiem :) Wieczorem pośpiewaliśmy jeszcze i oceniliśmy zachowanie, ale zaległe, za dzień z ogniskiem. Podsumowanie tego dnia zostawiliśmy na rano.