Dzień 12, 20.07.2016

Obudziło nas słoneczko – doczekałam się i wreszcie mogę to napisać! Może to właśnie dzięki temu, a może po prosu lepiej się spało, ale dziś udało nam się wyrobić na śniadanie :) A tam czekały nas bułki i parówki – awesome – turystom aż się uszy trzęsły!

Po śniadaniu, dla odmiany i w ramach przerywnika, zostały zarządzone porządki – taka nowość… Ale niestety chociaż dzieci wiedzą już dokładnie co robić, sprzątanie nadal zajmuje duuużo czasu, a w dodatku trzeba pokazać palcem, co dokładnie jest do sprzątnięcia.

Londyn jest tak ogromnym i ciekawym miejscem, że nie sposób zobaczyć wszystkiego w ciągu zaledwie dwóch tygodni. Jednak na naszej liście nie mogło zabraknąć The Globe. Mieliśmy sporo szczęścia, ponieważ akurat premierowo wystawiana była nieznana sztuka Szekspira. Jak się okazało mieliśmy jeszcze więcej szczęścia – przedstawienie było przygotowane przez znaną trupę teatralną „The tourist”. Cała akcja działa się na obozie zuchowym i przedstawiała urywki z jednego dnia. Dodatkowym smaczkiem były słynne cytaty, z innych dzieł Szekspira, płynnie przeplatane w rozmowach bohaterów. Co więcej nie tylko te cytaty, były też takie, które wcześniej padały z ust turystów :) Premiera może nie biła rekordów popularności, a na tle ówczesnych abstrakcyjnych i modernistycznych przedstawień mogła trącić myszką, ale jednocześnie miała w sobie to „coś”.

Z przedstawienia ruszyliśmy prosto na pyszny obiad (pomidorowa!), po którym trzeba było odpocząć w czasie ciszy poobiedniej. Po której z kolei nadszedł czas na kąpiel. Ba! mieliśmy zarezerwowane kąpielisko na caaaałą godzinę :) Było extra! Chociaż niektórzy w wodzie mogli być krócej, ponieważ czekała ich ostatnia próba muchomorka.

Czas kąpieli, a tym samym czas przyjemności dobiegł końca, gdy rozwiązana została zagadka Big Bena, który od dawna był w renowacji. Powód bardzo przyziemny – skończyły się finanse, robotnicy obrazili się, ponieważ na podwieczorek nie dostawali tradycyjnych ciasteczek. Spakowali więc swoje manatki i rozeszli się do domów. Dlatego właśnie my, turyści, (którzy nie mamy wcale finansów na renowację Big Bena) postanowiliśmy pomóc. Najmłodsi z nas wzięli pieniądze i stali się łowcami okazji. Ich zadaniem było zakupienie jedzenia dla robotników po jak najniższych cenach. Starsi natomiast ruszyli inwestować ostatnie pieniądze. Kupowali towary po taniości i sprzedawali z zyskiem, tak by zarobić na tym jak najwięcej. Rekordzista z wyjściowych 100 funtów uzyskał 2100 funtów (Ignacy ewidentnie ma żyłkę do interesów). Zadanie tym bardziej nie było łatwe, ponieważ ceny produktów różniły się między hurtowniami, a w dodatku zmieniały się regularnie. Mimo to sądzę, że można powiedzieć, że fundusze zostały zebrane. Ale wyssało to z nas tyle energii, że z zapałem udaliśmy się na kolację.

Wieczorem czekało nas ognisko. Takie prawdziwe, tylko w swoim gronie. Wesołe, ale i trochę smutne. Wesołe, bo obóz, bo ognisko, bo wręczona została gwiazdka (gratulacje dla Kalinki), ale i smutne, bo ostatnie ognisko i ostatni wieczór z dh. Kubą – naszym niezastąpionym Frankiem, który niestety musi wracać do Poznania. (Ale spokojnie to jeszcze nie pożegnanie, jutro jest z nami do obiadu!). Ognisko pięknie nam płonęło, a my mogliśmy śpiewać, bawić się i oceniać zachowanie (jest progres!). To było naprawdę miłe i udane ognisko.

Potem już tylko przebraliśmy się w pidżamki, umyliśmy ząbki i buźki i poszliśmy… na premierę! Premierę filmu nakręconego przez naszych kochanych harcerzy. Jestem pewna, że film wkrótce trafi do kin i zrobi prawdziwą furorę na całym świecie. A turyści będą mogli powiedzieć: „Byłam tam jak to nagrywali”, „Pożyczałem taśmę jak robili stroje” albo po prostu „Tak, tak, już to widziałem, na PRAWDZIWEJ premierze” lub „Tam gra mój brat!”.

Mimo emocji wywołanych doskonałym filmem, turystom szybko i bez problemu udało się zasnąć.

Good night!

zdjęcia